Teoria Spiskowa Dziejów




Popielniczka, zasypana gęsto resztkami spalonego tytoniu gościła dogorywający niedopałek cygara. W pokoju panował półmrok, ale mimo to dało się rozpoznać wielki gabinet urządzony w dobrym stylu - wyłożony dębem i mahoniem, wyposażony w masywne biurko z grubego, szlachetnego drewna, a wokół regały. Tak - regały okalające cały pokój - wszystkie ściany zajęte przez tomy większych lub mniejszych książek. Od razu rzucało się na myśl, że ich właściciel musi znać je wszystkie.

Na wprost drzwi, za biurkiem stojącym w dalszym końcu pomieszczenia, znajdowało się piękne, zapewne bardzo wygodne krzesło (chociaż jego rozmiary sugerowały, iż był to fotel) wykonane z giętego drewna, obite miękkim materiałem. Jednak jeśliby wejść do tego gabinetu, całej uwagi nie przyciągają owe regały, czy imponujący zbiór przeczytanych książek. Nawet pokaźne biurko, czy to niesamowicie wygodne krzesło stają się niczym, podczas gdy wszystkie zmysły skupiają się na właścicielu tego mistycznego pokoju.
Lokaj otwierając drzwi był zmieszany. Wiedział, że jego chlebodawca lubi być sam. Musiał jednak przyprowadzić gościa, który, pomimo braku uprzedniego umówienia się, przekonał służącego, by ten zaprowadził go do Pana domu.
- Przyszedł pan z policji. Życzył sobie, abym go wpuścił... Wprowadzić? - Spytał niepewnym głosem.
Odpowiedź nie padła od razu. Postać ukryta w cieniu jedynie poruszyła się w fotelu, a nowy dymek z cygara poleciał nad biurko.
- Niech wejdzie - Padła odpowiedź, a jej niski ton wypełnił całe pomieszczenie.
Młody porucznik wkroczył do pomieszczenia. Na jego twarzy malowało się nieudolnie ukrywane zmieszanie powstałe przez nostalgiczną atmosferę obłoczków cygarowego dymu. Dymu i półmroku, który był rozjaśniany przez pojedyncze promyki wieczornego słońca przebijające się przez grube kotary. Stanął w połowie odległości od biurka. Tajemnicza postać odwróciła się do niego przodem i niski głos znów wypełnił gabinet.
- Zapewne przyszedł pan powiedzieć mi to, co już wiem. Jestem pełen podziwu, że nasz organ ścigania - tu dodał ironiczny uśmieszek. - Że nasz organ ścigania odkrył wreszcie, gdzie mieszkam.
Młody funkcjonariusz, oblany czerwonym rumieńcem, w końcu wyrzucił z siebie parę słów, które wciąż tkwiły mu w gardle.
- Panie Takarow. Przyszedłem z panem porozmawiać. Policja chce współpracować. Ja.. Ja wiem, że możemy dojść do porozumienia i na pewno się zrozumiemy, bo tacy ludzie, jak Pan zawsze...
- NIE ma. - Przerwał spokojnie, ale mocno i stanowczo mężczyzna. Przechylił się nad biurko tak, że widać było jego wielką posturę, lecz cień wciąż spowijał całą twarz. Jego mina wyglądała teraz poważnie i groźnie. - Nie ma takich ludzi jak ja. Powinieneś o tym wiedzieć, młody urzędniku.
- Tak... oczywiście. Ale ja nie jestem... - Próbował wtrącić gość.
- Nie jesteś? A byłeś kiedykolwiek w czynnej akcji? Czy tropiłeś? Goniłeś? Szukałeś? Czy używałeś tych swoich malutkich szarych komóreczek i wysilałeś się, by po nikłych poszlakach dotrzeć do sprawcy? Powiedz. Powiedz, może mylę się... może nie siedzisz wciąż na komendzie i nie wertujesz papierów, a ostatni raz nie używałeś pistoletu na ćwiczeniach w Akademii?
Młody policjant nic nie odpowiedział. Jego rzeczywiście nikłe doświadczenie nie pomogło mu i teraz stał zamurowany.
- Milczysz więc... Dobrze. - Kontynuował Takarow. - Nie musisz nic robić. Powiedz swoim przełożonym, że rozmów nie będzie, a ja sam dam sobie radę w tym trudnym i niewdzięcznym świecie. Potrafię zadbać o siebie i o własne interesy.
Porucznik odwrócił się na pięcie i niepewnym krokiem zmierzał do drzwi. Kiedy już miał wyjść, mroczna postać zasiadająca w pięknym giętym fotelu dodała:
- Wydaje mi się, że to było nasze ostatnie spotkanie... Panie Poruczniku.
Policjant wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Takarow całkiem spokojny obrócił się w fotelu, znów skupiając się wyłącznie na swoim cygarze. Nastąpiła dłuższa chwila, podczas której dym samotnie tańczył w głuchej ciszy. Zza ściany doszedł odgłos stłumionego wystrzału i tępy łoskot ciała opadającego na ziemię.

Tajemniczy właściciel gabinetu otworzył niewielki laptop. - Tak... Potrafię o siebie zadbać... - Rzucił słowa w przestrzeń i jego palce znalazły się nad klawiaturą. Otworzył małe okienko z nazwą "Nick" i usuwał literka po literce. K... e... n... e... t... Po chwili zastanowienia wpisał nową nazwę, której nie znał jeszcze nikt. A... l... G... a... n... o...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz